Data publikacji: 11.09.2025
Donosy nie naprawią rynku. Najlepszym dowodem są milionowe straty, jakie producenci i drogerie poniosły w aferze TPO. Problemem branży nie jest pyłek na podłodze w salonie, tylko brak jasnego, jednolitego prawa.
Dosadne słowa krytykujące system donosów Sanepidu wypowiedziałem w zamkniętej dyskusji branżowej. Absolutnie nikogo nie przepraszam za mówienie prawdy – bo problem dotyczy całego rynku profesjonalnego, od salonów po drogerie i producentów.
W ostatnim czasie najbardziej oberwali właśnie producenci i drogerie, którzy przez chaos regulacyjny ponieśli ogromne straty. To właśnie te podmioty są dziś najbardziej narażone na kolejne regulacje i unijną biurokrację.
Zamiast inwestować w system donosów, trzeba inwestować w sprawdzone modele win–win – czyli jednolite, nieinterpretowalne i przewidywalne prawo, które stabilizuje rynek.
Najlepszy przykład to afera TPO z 1 września 2025 roku. Wycofanie składnika przeprowadzono w najgorszy sposób: spóźnione komunikaty GIS i KE oraz setki sprzecznych decyzji lokalnych sanepidów.
Dało się to zrobić prosto: 2 lata na zakończenie produkcji, 2 lata na sprzedaż, dopiero potem zakaz używania w salonach. Bez chaosu, bez stresu, bez kar, bez strat.
Tymczasem pracownicy drogerii musieli zdejmować lakiery z półek i wyrzucać je do utylizacji – to grube miliony strat w skali sieci. Ci, którzy przeoczyli produkt, płacą dodatkowe kary. To kolejne miliony.
Salony nadal nie wiedzą, czy mogą zużywać zapasy kupione w sierpniu. GIS i KE twierdzą, że nie, ale lokalne sanepidy rozstrzygają różnie. Sprzedaż lakierów z TPO w sieciach, drogeriach, czy u producentow, trwała do 30 sierpnia br.
Wiele salonów nie było informowanych czy od 1 września kupiony produkt będzie nadawał się do zabiegu kosmetycznego, czy do utylizacji. W efekcie producenci mogą spodziewać się kolejnych roszczeń – finansowych i wizerunkowych. Jeszcze długo nie zamilkną echa afery TPO.
Tego chaosu można uniknąć. Wystarczyłoby jedno, spójne rozporządzenie sanitarne, jak to, które obowiązywało dekadę temu. Niestety prace nad nowym przerwała pandemia i do dziś nie zostały wznowione.
Dziś zamiast jednolitych zasad mamy ponad 300 lokalnych interpretacji sanepidów. To absurd, który generuje koszty i niepewność w całym łańcuchu dostaw – od producenta po salon.
Jesteśmy przed spotkaniem z rzeczniczką MŚP Agnieszką Majewską. Przygotowujemy się do spotkania z minister zdrowia Jolantą Sobierańską-Greńdą. Naszym celem jest uporządkowanie chaosu w prawie sanitarnym i stworzenie jednolitych zasad – tak jednoznacznych, że nie da się ich interpretować.



Mamy w tym doświadczenie. W pandemii razem z GIS, MZ i MR opracowaliśmy wytyczne covidowe, które stały się jednym z najbardziej jakościowych protokołów na świecie. Tak samo trzeba teraz uregulować prawo sanitarne dla całej branży beauty, by zarówno salony jak i cały łańcuch dostaw spały spokojnie.
„Kij kontroli” skarbowych nigdy nie działał w salonach. Zadziałała „marchewka” preferencji.
Obniżka VAT na usługi beauty z 23% do 8% – wylobbowana przez Beauty Razem – obniżyła szarą strefę o 20%. W skali dekady, do budżetu wróciły miliardy z ZUS, podatków i miejsc pracy. 2,2 mld zł zostało w budżecie zakupowym segmentu profesjonalnego. Blisko połowa tych pieniędzy trafia dziś do drogerii profesjonalnych i producentów, bo tam salony beauty robią zakupy.

Koszt tej zmiany? Ponad 3 mln zł prywatnych nakładów na aktywną legislację i promocję postulatu. Zapłaciliśmy rachunek my – branża beauty. Skorzystali wszyscy: producenci, dystrybutorzy, sieci drogeryjne. Producenci mają świadomość, że od VAT 8 proc. na usługi kosmetyczne zależy kondycja rynku „profeski”.
Cofnięcie tej stawki byłoby ciosem także dla producentów i drogerii – oznaczałoby spadek o blisko 10% przychodów w segmencie profesjonalnym. Dlatego coraz więcej producentów wspiera nasze działania legislacyjne ku jej utrzymaniu na dalsze lata.
Zbudowanie przez sanepid systemu donosów, to metoda „kija”. Skuteczniejsza jest metoda „marchewki”, czyli proste prawo. Takie, które zabezpiecza cały łańcuch dostaw, od osoby prywatnej, przez salon, hurtownię, drogerię i producenta. Naocznym przykładem takiego modelu win–win jest właśnie VAT 8%.
Zamiast prostych i jasnych przepisów KE i krajowe urzędy tworzą coraz bardziej skomplikowane regulacje. Nawet safety assessorzy gubią się dziś w gąszczu wymogów.
Efekt? Lawina biurokracji, niepewność i teraz – zautomatyzowany system donosów. Zamiast prostego prawa, które każdy może zrozumieć, dostajemy narzędzia, które antagonizują branżę i prowokują nieetyczne zachowania.
Donosicielstwo – nie. Branża potrzebuje jednego, jasnego rozporządzenia, które chroni konsumentów i stabilizuje biznes w całym łańcuchu – od producenta po salon.
Rynek potrzebuje jednolitych, jasnych reguł, które chronią konsumentów, stabilizują biznes i pozwalają producentom, dystrybutorom oraz salonom działać bez strachu i strat.
To zadanie dla ministerstwa i GIS. I zadanie, którego nie można dłużej odkładać
—-
Michał Łenczyński
TAGI
Przeczytaj także